Show No Mercy, Warszawa, Progresja, 01.06.2008

Dzięki ekipie Show No Mercy tegoroczny Dzień Dziecka pozostanie niezapomnianym przeżyciem dla dziatwy która zapełniła warszawską Progresję praktycznie do ostatniego miejsca. Śmierć, uduszenie i wojnę przywiozły bowiem do nas legenda grindcore’a – angielski Napalm Death, nowojorscy brutale z Suffocation oraz młodzi thrashmetalowcy z zachodniego wybrzeża USA – Warbringer.

Zanim dzieło zniszczenia miało się dokonać, w ramach rozgrzewki wystąpiła Mothra. Opolanie dali krótki, ale bardzo konkretny koncert, doskonale wywiązując się ze swojego zadania. Pokręcone dźwięki, które szczególnie przypaść mogły do gustu wielbicielom Dillinger Escape Plan, umiliły nam oczekiwanie na zagranicznych gości.

Po świetnym supporcie na scenie zameldowali się chłopcy wierni tradycji słynnej Bay Area. Mamy pewne wątpliwości czy muzycy Warbringer, bo o nich tutaj mowa, mają już prawo pić piwo, oddać im jednak trzeba, że godnie kontynuują dzieło ojców thrashu z Testament czy Exodus. Wyrazem tego, oprócz rozkosznie oldschoolowego brzmienia muzyki Warbringer, były między innymi „kultowe” białe adidasy wokalisty, które musiał chyba skroić Larsowi Ulrichowi albo i wydrzeć z samego piekła, bo tego rodzaju obuwie trudno chyba dostać poza antykwariatem czy DESĄ. Młodzieńczy entuzjazm wylewał się ze sceny, a charyzma wokalisty udzieliła się publiczności, której spora część zabrała się prastarej zabawy polegającej na machaniu banią. Thrash is back!

Po Suffocation spodziewaliśmy się jednego: świetnego występu. Jeden z najważniejszych zespołów sceny deathmetalowej nie grywa przecież słabych sztuk. Tego, co pokazali nowojorczycy nie spodziewaliśmy się jednak wcale, a nawet patrząc na to z odległości pół metra nie wierzyliśmy własnym oczom. Zarówno klasyki takie jak „Pierced From Within”, „Infecting the Crypts” czy „Catatonia”, jak i nowości (świetne „Entrails Of You”), w których łączą się ekstremalne prędkości i druzgoczący ciężar, zyskały na żywo nowy wymiar, zmieniając się w stutonowy walec, który bezlitośnie przejechał się po publiczności. Frank Mullen po wyjściu na scenę zmienił się w zwierzę – opanował ją całą do tego stopnia, że wydawała się dla niego zbyt mała. Szalał robiąc swoje słynne opętańcze miny i gesty („siekierka”!), a wraz z nim wariowała cała Progresja. Dzięki temu, że pod sceną nie było barierek, które tworzyłyby zbędny dystans między zespołem a fanami, uwielbienie można było okazać Frankowi bardziej bezpośrednio. Z możliwości tej korzystali fani wszystkich płci, wpadając na scenę i robiąc z nim „misia”, aby potem radośnie skoczyć ze sceny na głowy stojących pod nią nieszczęśników. Dało się zauważyć, że entuzjazm publiczności zaskakuje samych muzyków, a zapewnienia o tym, że jest to dla Suffo najlepszy koncert na trasie nie są zwykłą kokieterią. Bez kokieterii również my możemy powiedzieć, że był to jeden z najlepszych koncertów deathmetalowych jakie dane nam było oglądać.

Zadanie utrzymania poziomu tego piekielnego poziomu, które spadło na weteranów z Napalm Death było ciężkie niczym całe „Smear Campaign”. Ale kiedy tylko jako jeden z pierwszych utworów usłyszeliśmy „Suffer the Children” było jasne, że Angole nie poddadzą się tak łatwo. Szalony taniec podziwiać można było zarówno pod sceną jak i na niej. W tę i z powrotem przemierzał ją wymachując łapami i nogami Barney. W połowie koncertu wilgotność w Progresji osiągnęła poziom spotykany w saunie tudzież puszczy amazońskiej, co nie przeszkodziło Napalmiczkom odegrać naprawdę długi set, w którym znalazły się m.in. „Persona Non Grata”, „It’s A M.A.N.S Word”, „Unfit Earth”, „Siege Of Power”, „Nazi Punks Fuck Off” i „You Suffer”. Przez ten czas jedyną okazją do odetchnięcia było krótkie przemówienie Barneya na temat wolnomyślicielstwa, któremu wierne jest i do którego zachęca Napalm Death.

Niestety szaleństwo to musiało kiedyś się skończyć, więc kiedy wybrzmiały ostatnie echa blastów Danny’ego Herrery prawie siedemset cudem ocalałych, zmordowanych przez wojnę, uduszenie i napalm osób mogło odejść w pokoju. I jesteśmy pewni, że nikt nie odchodził niezadowolony!